piątek, 22 lipca 2011

Relacja

"Relacja. Relacja z drugim człowiekiem, jest proszę państwa  najważniejsza. Dla człowieka najważniejszy jest  drugi człowiek" - mawiał nasz pan profesor od filozofii. Miał rację. Relacja z drugim człowiekiem jest najważniejsza.
 Ostatnio wpadła do mnie Kotula, przywiozła słoiczek słodyczą pachnący i gotowe etykiety w razie gdyby i mnie dopadło  słoikowanie letnich skarbów.


Kotula zwana jest również Kasiorką i tworzy nie tylko takie cudeńka.



A ja, może faktycznie coś posłoikuję. Nasze jabłonie już uginają się pod ciężarem jabłek, więc może mus...Niech no tylko jabłka dojrzeją....


Wracając do relacji-bardzo je sobie cenię. Rozmowy przy kawie, herbacie, z ciastem i bez ciasta, na siedząco czy stojąco - nie ważne. Ważne, że są.
Kiedy odjechała Kotula zadzwoniła moja S. i znów rozmowa: co u mnie i u niej, proste słowa i informacje ważne, nie ważne. Ważne, że są.
Potem Merlin z butelka wina.Piłyśmy, paliłyśmy, coś jadłyśmy i rozmowa: o wszystkim, o niczym, o tym, tamtym, a po co, dlaczego. Kupa śmiechu, z czego??- nie ważne. Ważne, że jest.
Takie właśnie relacje: zwykłe, proste, codzienne- BEZCENNE.

I jak pisał kiedyś jeden mądry profesor w rozmowie przyjaciół wcale nie chodzi o rozwiazywanie problemów, dawanie wskazówek, czy konstruktywną krytykę. Rozmówca chce być tylko wysłuchany. Sam doskonale zna odpowiedzi na wszystkie stawiane przez siebie pytania, o tych wskazówkach też kiedyś słyszał, a skrytykować sam siebie  potrafi najlepiej. Chodzi o to, żeby nie kłamać, lecz też niekoniecznie mówić szczerą prawdę. Trzeba mówić to co przyniesie ulgę, co doda otuchy...A prawda?? Do prawdy każdy musi dojść sam.

poniedziałek, 18 lipca 2011

walka z demonami

Udało się. W czwartek 14 lipca obroniłam swoją pracę licencjacką. Uff, lekko nie było. To był dla mnie wyjątkowy dzień. Obroniłam wtedy pracę i samą siebie przed demonem, który siedział mi na ramieniu od jakiegoś czasu...
Stojąc pod drzwiami, gdzie odbywał się egzamin, czekając na swoją kolej toczyłam walkę o własny spokój i o samą siebie, ze stresem który kilka razy zawładną mną bez reszty. Tym razem mimo zdenerwowania panowałam nad sytuacją, czułam, że to ja prowadzę i że tym razem to ja wygram ten pojedynek.Wygrałam.
Coś we mnie samej musiało się wydarzyć w przeciągu trzech lat studiowania, od dnia kiedy to na pierwszym egzaminie mimo perfekcyjnego przegotowania mój demon sparaliżował wszystkie moje zmysły, i tylko obecność dobrego człowieka po mojej prawej stronie uratowała mnie przed poprawką i kompletnym rozsypaniem się...Od tamtej pory dręczył mnie i prześladował obraz mnie samej, która ulega swoim strachom, która już nigdy nie wydostanie się ze skorupy słabości i lęków dzieciństwa...Zaczęłam pracę nad sobą, której skutków ani efektów do tej pory nie poznałam...do tej pory, do dnia obrony.

Weszłam na salę, wylosowałam dwa pytania, odpowiedziałam i wyszłam...

A potem wyniki. Kiedy promotor wyczytała moje nazwisko, a zaraz po nim ocenę bardzo dobrą rozległy się brawa... Zaskoczona, nie oceną, ale tymi brawami właśnie trochę zakłopotana podniosłam oczy i spojrzałam na grupę ludzi, którzy jeszcze trzy lata temu byli mi zupełnie obcy, a dziś czułam nie ich podziw czy uznanie czułam najzwyklejszą w świecie sympatię, łzy zakręciły mi się w oczach, a obok mnie stał ten sam dobry człowiek, też bił brawo...To była bardzo krótka chwila, ale długo jej nie zapomnę. "Kujonom" często trudno wraz z dobrymi ocenami zbierać dobre noty u kolegów. Mi mam nadzieję się udało:) Może trzeba pamietać o jednej zasadzie, że nawet jeśli jest się najlepszym, nigdy nie jest się najważniejszym... A demony?? Z demonami trzeba walczyć!


 

niedziela, 10 lipca 2011

cisza, słońce i leon

Moja Merrcia czuje się już o wiele lepiej. Jutro ostatni zastrzyk i niech wszystko będzie tak, jak dawniej:) Teraz będziemy strzec jej jak oka w głowie.


A dzisiaj...Dzisiaj było cudnie. Cichutko i spokojnie. Wybraliśmy się na "żniwa".



Mam przyjemność przedstawić Leona.


Leno zwany jest również "kotkiem leotkiem" , a także "kotem mordercą".


Kieruje się w życiu dewizą: "Dzień bez owocnego polowania jest dniem straconym".
Tłumaczy go tylko koci instynkt i niebywał urok osobisty.


A to nasze plony.






czwartek, 7 lipca 2011

Merry

Wczoraj miałam straszny dzień, a właściwie wieczór. Moja ukochana sunia Merry omal nie straciła życia...na moich oczach...Podczas wprowadzania naszych dwóch kobyłek z łąki do stajni Merry wpadła pod kopyta jednej z nich...Nasze konie ważą po 800 kg, więc  nie muszę pisać jak wielkie miała szczeście, że uszła z życiem.  Początkowo jednak sytuacja nie wyglądała za dobrze...Mając podejrzenie wstrząśnienia mózgu i obrażeń wewnętrznych razem z mężem w mgnieniu oka znaleźliśmy się u najbliższego lekarza weterynarii, a potem w domu czuwaliśmy przy Merrci, której stan ciągle budził nasz niepokój. W pracy myśl o niej nie dawała mi spokoju. Podzieliłam się swoimi obawami z koleżankami , dodam że połowę emocji, które mi towarzyszą na myśl o tym jak mogło się to skończyć, ukryłam, zdając sobie sprawę, że opowiadanie dorosłej kobiety o lęku przed stratą psa może nie znaleźć zrozumienia u słuchaczy. I chyba mimo wszystko nie znalazło...Ludziom łatwiej zaakceptować dziada, który wyprowadza swojego psa na środek pola, przywiązuje do łańcucha i każe siedzieć w upale, deszczu dzień i noc jako odstraszacz dzików, niż kobietę która mówi, że kocha swoje zwierzęta i płacze kiedy dzieje im się krzywda... Staruszka dokarmiająca bezdomne koty jest mniej mile widziana, niż człowiek, który morduje nowo narodzone szczenięta...no bo jak to się mówi: szkodliwość społeczna jego czynu jest mniejsza. Pieski znikną, a jak babcia dokarmia koty to one ciągle przychodzą, miałczą i brudzą...Ech ludzie, ludzie...może się kiedyś okazać, że szkodliwość społeczna takiego myślenia jest dużo większa niż nam się wszystkim wydaje...może się też okazać, że człowiek to jedyna istota na Ziemi, bez której ona sama może się obejść...




Proszę nie bądźmy mieszkańcami miasteczka z filmu "Duże zwierze" Jerzego Stuhra, od których nikt nie wymaga by mieli w swojej zagrodzie wielbłądy i by je kochali...Wystarczy tylko, żeby pozwolili Sawickiemu mieć takiego przyjaciela jakiego sam sobie wybrał....

niedziela, 3 lipca 2011

ciche anioły???

myśligowskie myśli
Na mojej lodówce wisi magnes z napisem: "Przyjaciele są jak ciche anioły...".
Moi przyjaciele wczoraj nie byli cicho..., a nazwać ich aniołami byłoby dużym nadużyciem. Świętowaliśmy moje 33 urodziny! A świętowaliśmy tak jak lubię: głośno i wesoło. Wariatów na metr kwadratowy tylu ile trzeba. Uwielbiam takich Wariatów, z dystansem do siebie. Takich, którym poczucia własnej wartości wystarcza by szanować samych siebie, a nie wadzi by szanować innych. Otaczać się takimi ludźmi to jak chodzić w różowych okularach: jeśli sam nie zauważysz kolorów życia to oni ci je pokażą...Było cudnie!



tu i teraz

tu i teraz