poniedziałek, 29 sierpnia 2011

ostrożnie z marzeniami

Marzenia się spełniają, a modlitwy zostają wysłuchane. Wiem to na pewno. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Najczęściej zdarza się jednak tak, że naszych pragnień nie poznajemy, ponieważ przychodzą wtedy kiedy już na nie nie czekamy...

Napisałam kiedyś komuś:
                                                                                                                                                                                 
Podciąłeś skrzydła mi Kochany,                                        
A przecież miałam być Aniołem.
Anioł bez skrzydeł jest nic nie wart.
Na nowo lepię je z mozałem.

Układam skrzydła nie dla Ciebie,
I nie dla Ciebie lot mój wzniosę.
Będę Aniołem zmartwychwstałym,
Gdy bezszelestnie się podniosę.

Otworzę oczy, nie dla Ciebie,
W kobiecość własną się ozdobię.
Ty będziesz patrzył dobrze wiedząc,
Że nie dla Ciebie już to robię.

Pieścić mnie będzie tylko Słońce,
Dotykać będą drzew konary.
Będę Aniołem najprawdziwszym.
Choć dziś nie dajesz temu wiary.

Podciąłeś skrzydła mi Kochany.
Dozgonną pamięć Ci ślubuję.
Pewnie zapytasz: tak? dlaczego?
Wtedy odpowiem: nie żałuje.


Napisane wiele lat temu słowa dziś mają wyjątkowe znaczenie...  Uważajcie z marzeniami.




czwartek, 25 sierpnia 2011

Przyloty odloty

Dopiero co stałam na naszym podwórku patrząc z radością w niebo,witając powracające ptaki - zwiastuny wiosny. A tu proszę, w radio dziś podali, że bociany zbierają się na sejmikach, przygotowując się do powrotu do ciepłych krajów. Kiedy ten czas minął??? Ech za szybko to wszystko, za szybko...

Pozostaną znów szare wróbelki i te ptaki, które zamieszkały w moim domu :))


Szmacine wróbelki - dzieło moje i maszyny do szycia.


Kolejna szmaciana gromadka.


Pobielane grubaski.


Znów wróbelki. A w tle szmaciany wianek mojego  autorstwa.



Drewniane ptaszki.



Gipsowe wróbelki.




środa, 24 sierpnia 2011

sztuka latania

- Julciu co chciałabyś dostać na urodzinki?- zapytałam moją prawie siedmioletnią siostrzenicę, między jedną serią całusków, a drugą.
- Obojętnie - odpowiedziała, siedząc na moich kolanach, rozbawiona blondyneczka.
- Ale może jednak jest coś co chciałabyś dostać?- drążyłam temat, mając nadzieję uzyskać jakąś podpowiedź przed zakupieniem urodzinowej niespodzianki.
- Z wszystkiego będę się cieszyła - powiedziała Julcia, potwierdzając to o czym wiedziałam. Ona na pewno z wszystkiego będzie się cieszyła. Dzieci mojej siostry: Julcia i Karolek, nieskażone są "metkowym obłędem", cieszą się z każdej otrzymanej pierdółki, sprawijąc tym niebyławła radość  darczyńcy.  Dziadek Janek, czyli mój ojciec, słynie ze zbierania wszelkich klamotów, głównie tych niepotrzebnych nikomu i nigdzie poza nim samym...Dzieci Moniki z każdych odwiedzin u dziadka wracają pełne szczęścia i oczywiście prezentów, które są powodem rozterek mojej siostry ( zresztą uzasadnionych), co zrobić, żeby dzieciom nie odbierać ich radości, ale jednocześnie nie zaśmiecać ich pokoi?
Ja nauczona doświadczeniem, ale też posiadająca resztki dziecka w sobie chciałam kupić Julci coś praktycznego, a zarazem takiego co sprawi jej radość.
Drążyłm więc temat prezentu dalej:
- Julciu, może jednak masz jakieś marzenie?
- Marzenie? - powtórzyła Julcia, a na jej twarzy pojawiła się zaduma.
- Tak ciociu - powiedziała po chwili - Ale ono się nie spełni- dodała wyraźnie smutna mała księżniczka.
- Jak to? Powiedz mi co to za marzenie, a na pewno coś zaradzimy- odpowiedziałam szybko, będąc pewna, że ja ze świata dorosłych jestem w stanie spełnić każde, prawie każde dziecięce marzenie.
- Ciociu ja chciałabym latać.- odpowiedziała Julcia pełna powagi.
Zamilkłam.
-Hmm. To faktycznie trudne do spełnienia - powiedzałam już zrezygnowana.
Jednak po chwili zadumy nadal trzymając Julcię w swoich objęciach przpomniałam sobie, że jako dziecko często śniłam, że latam. Pamiętam nawet technikę podrywania się do lotu: najpierw musiałam się rozbiec, ostatnie trzy kroki musiały być bardzo duże, a potem hop i leciałam. Ten sen powracał do mnie regularnie. Kiedy nikt nie widział, na jawie ćwiczyłam procedurę wzbijania się do lotu. Ale wtedy to już nie działało.
Opowiedziałam to Julci i powiedziałam, że może i jej to się kiedyś przyśni i wtedy poczuje jak to jest unosić się nad światem. A ona mi na to, że to już jej się śni, i że dokładnie w ten sam sposób zrywa się do lotu....NIESAMOWITE. Potem jeszcze chwilkę siedziałysmy w zadumie, każda we własych obłokach latając...
Całe życie zbieramy nowe doświadczena, uczymy się gotować, prasować, mówić obcymi jęzkami, prowadzić samochód, ale między tym wszystkim, tracimy coś bezpowrotnie. Tracimy umiejętność latania :)


Wbrew pozorom w tamto słoneczne popołudnie znalazłam odpowiedź na moje pytanie: jak sprawić dziecku radość. Należy złapać je za rękę, zrobić wspólny rozbieg ( ostatnie trzy kroki muszą być bardzo duże), a potem należy odbić się od Ziemi i razem polecieć....






poniedziałek, 15 sierpnia 2011

x 2

Od niedawna mam swojego pierwszego "czytacza" - Anię ( nie licząc moich cudownych "ludzisków", którzy nie tylko znoszą mnie na tym blogu, ale i w szarej rzeczywistości, muszę - rozciągając ten nawias trochę -dodać, że "te ludziska" właśnie inspirują mnie do bycia sobą, do mówienia tego co myślę i pisania tego co czuję).
A Ania, Ania pojawiła się nagle w najbardziej odpowiednim momencie, tak jak to zwykle z Aniołami bywa :). W tej sytuacji wypada, więc się porządnie przedstawić:

W naszym domu liczy się do dwóch: dwa psy, dwa koty, dwa konie, dwa "człowieki".:)

Merry i Megi to suczki, w podobnym wieku.


O Merrci wiemy na pewno, że ma cztery lata, bo mamy ją od szczeniaczka i znamy jak samych siebie.



Megi zaś, znalazła nas sama. W mroźny styczniowy dzień, zamieszkała w naszej stodole i urodziła tam cztery cudowne szczeniaczki.


Dla wszystkich znaleźliśmy dobre domy. A ona sama została.


Początki były bardzo trudne.  Walka o dominację między dwiema sukami była zacięta, każda chciała mieć naszą miłość i zainteresowanie na wyłączność. Wydawało się nam, że sytuacja jest przegrana, więc znaleźliśmy dla Megi inny dom.:(
Napiszę o tym bardzo krótko, bez szczegółów, bo sumenie do dzisiaj za to nie daje mi spokoju. Nowy dom Megi nie był żadnym domem, a ludzie którzy ją wzieli...ach brak słów. Zabrałam ją  stamtąd po kilku dniach ze łzami na  policzkach i obiecałam, że nigdy już jej nie oddam.
"Dziewczyny" z czasem wypracowały sobie chierarchię, w której oczywiście dowodzi Merry, i mimo iż  zdarzają się między nimi nieporozumienia, sytacja jest do opanowania.  Megi cały czas się uśmiecha, zaś miłość swoją okazuje wszystkim którzy znajdą się w jej zasięgu. Wskakuje na kolana nieproszona, liże i merda ogonkiem. Jest szczęśliwa.


Żeby była równowaga , koty: Leon i Mika,  nie są pieszczochami. Chodzą swoim drogami.



 Mika nie spoufala się z nikim i nikomu nie pozwala się głaskać  dłużej niż kilka sekund. Kiedy ma ochotę na bliskość z nami siada gdzieś w niedużej odległości , przygląda się a potem zwija w kłębuszek i zasypia...





Leon, to łowca. Nawet dzisiaj przyniósł nam na śniadanko świeżo upolowaną myszkę, a jak przy tym mruczał, jaki był dumny...



No i nasze kobyłki: Loti i Floti




Mają ponad dwadzieścia lat i są nierozłączne. Pracowały  ciężko w Niemczech, ciągając wozy z towarem, do momentu, aż jednej z nich zdrowie nie pozwoliło na dalszą pracę. Ich właściciele staneli przed wyborem oddania ich do niemieckiego gospodarza (skąd prawie oczywiste jest, że trafiłyby do rzeźni), bądź oddać je nam, rodzinie z Polski, która co prawda nie ma doświadczenia, ale warunki i serce, żeby zaopiekować się staruszkami na emeryturze. I tak są już u nas ok. pięciu lat, mają się dobrze, nie chorują i z roku na rok są coraz młodsze...:)




Floti.



Loti.






No i jeszcze dwa "człowieki ":) ...Ale o mnie, o nas, to chyba jest cały ten blog:)



czwartek, 11 sierpnia 2011

Wilk poszedł swoją drogą...

Wilk stanął nad przepaścią, obejrzał się dwa razy za siebie jakby czekał na kogoś, na coś. Ale zobaczył tylko świat, do którego nie chciła już wracać - skoczył.

Piotrek, dla przjaciół Wolf, miał 30 lat i podobno złamane serce. Stracił coś bez czego nie potrafił żyć, nie chciał nawet spróbować bez tego żyć....
Pożegnaliśmy dziś, my - kolegę z pracy, jego bliscy -brata, syna, przyjaciela. Niebo szare i ciemne płakało.
Nie znałam Piotrka bardzo dobrze. Przychodził do sekretariatu załatwiać formalne sprawy, nie absorbował nigdy zbytnio swoją osobą. Postawny, silny mężczyzna, o mocnym głosie. Na biurku ciągle leży jego zaświadczenie o zdobytym niedawno awansie zawodowy. Miałam mu je oddać gdy wróci po urlopie...
I jeszcze kilka świstków, które miał mi podpisać....

"zostaną po nas buty i telefon głuchy", napisał kochany ksiądz Twardowski, zaraz za bardziej słynnymi słowami: "spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą".
Dodałabym dzisiaj: zostaną po nas kartki, papiery i druki, zostaną po nas luki...

[*]  [*]  [*]

niedziela, 7 sierpnia 2011

Sofa

Każdy ma w życiu swoją "sofę". Każdy w życiu powinien mieć swoją "sofę".

Miejsce gdzie zawsze jest sobą, gdzie niczego się nie boi, gdzie dosięgają promienie słoneczne, gdzie każda burza kończy się tęczą.
Wczoraj zmuszona życiem, udałam sie do pobliskiego miasteczka pozałatwiać kilka spraw. W drodze powrotnej przez głowę przeleciała mi myśl, że robię się dzikusem,  odludkiem. Nie podobało mi się: wszędzie dużo ludzi, harmider, marketing i pośpiech. Pora letnia, turystyczna, więc i doskonały czas dla naciągaczy, handlarzyków itp. I tylko dwa miłe krótkie spotkania, koleżanek ze studiów. Kilka zdań, niewymuszonych, serdecznych. To było miłe. A poza tym - czym prędzej do domu- myślałam.

Nie wiem czy to dobrze czy źle, czy to już ze mną tak na stałe, czy tylko chwilowe...nie wiem. Najlepiej czuję się w domu. A jeśli poza nim to tylko w dobrym towarzystwie. Mój dom to moja "sofa".

Do rozważań nad sofą zmusiły mnie moje "dzieciaki-zwierzaki," które to w naszym domu upatrzyły sobie jedną sofę. Mimo dostatku miejsc do błogiego leniuchowania ta akurat sofa cieszy sie ich największym zainteresowaniem. Uwielbiają sobie na niej ucinać drzemkę.



Leon - król łowów, poza ukochanym miejscem na szafie, tu wygrzewa swoje szare futerko.

Mika i Megi ( o których słów kilka innym razem) osobno czy w duecie, zawsze dobrze i wygodnie.


Merry , królowa wszystkich zwierząt - przynajmniej tych w najbliższej okolicy, despotyczna i surowa dla tych, które nie uznają jej pozycji. A dla nas chyba najkochańsza , najmądrzejsza i najbliższa sercu ( proszę nie mówić o tym pozostałym "dzieciakom - zwierzakom"). Kiedy kładzie się na sofie wszystkie pozostałe zwierzaki wiedzą, że właśnie dla nich zabrakło już miejsca.




Nie wiem na czym polega fenomen tej sofy. Czy to ze względu na dobrą aurę miejsca, w który ona stoi, czy wygodny jej materaca, a może, co jest wysoce prawdopodobne, ze względu na źródło jej pochodzenia...??
W każdym bądź razie kiedy tam leżą, bogość wypełnia je po brzegi. Są bezpiczne, spokojne, są u siebie.

Życzę każdemu takiej "sofy".

czwartek, 4 sierpnia 2011

pokój pełen niespodzianek

W naszym domu jest pokój, który szumnie nazywamy "pracownią"- moją pracownią. O jego warsztatowym charakterze, póki co świadczą jedynie pierdółki, bilelotki, pedzelki, farbki i wszelkie tego typu akcesoria, które gromadziłam przez lata. I nie powiem, nie powiem nawet z nich korzystałam, dając upust kreatywności i wodzą wyobraźni. Ostatnio jednak jakoś zaniedbałam ten kawałek siebie...



W pracowni, oprócz rzeczy potrzebnych do moich artystycznych poczynań znaleźć można najpraktyczniejsze rzeczy codziennego użytku, które to wadzą wszędzie indziej, a tu proszę: stoją sobie spokojniutko. I tak deska do prasowania, suszarka na bieliznę, poduszki na werandę znalazły sobie przytulne gniazdko...


Od jakiegoś czasu zbieram się, żeby ów pokój posprzątać, posortować wszystkie rzeczy i nadać mu charakter adekwatny do nazwy.


Ciężko mi to idzie, bo ilekroć się w nim zanurzam to odkrywam skarby, które to pochłaniają mnie, zmuszają, aby usiąść na podłoge i zadumać się na chwilę , a może na chwil kilka....I tak na przykład wczoraj już prawie, prawie jedną komodę miałam uporządkowaną,  kiedy trafiłam w niej na moje wiersze. Musiałam usiąść i przenieść się na chwilę tam gdzie kiedyś chadzała moja dusza, nostalgiczna, smutna, i niebywale wrażliwa...

Napisałam kiedyś komuś:

W ogrodzie marzeń zatańcz dziś,
Na schodach wiary i nadziei.
Za poręcz szczęścia życie chwyć.
Dobieraj słowa - po kolei.
Nie pytaj mnie o uczuć smak,
Sam się zachłyśnij tą słodyczą.
I nie oszczędzaj w życiu tych,
Którzy z szaleństwem się nie liczą.


Oczu nie składaj w bólu garść,
Jak ci co są na świecie sami.
Bierz to od życia co chce dać,
Płacąc zwrotnymi walutami.
Gdy człowiek mówi słuchaj słów,
Lecz nie wierz im do szpiku kości.
Między wierszami czytaj świat,
Żeby nie stracił na wartości.


A kiedy przyjdą smutne dni,
 I noc zapuka w twoje okna,
Zawsze zostanie jeden most,
Na którym w deszczu będę mokła.






A potem inna kartka i inne słowa:


Anielskich płaszczy nie noś jak swoich,
Gdzyż ludzkie prawo tego zabrania.
Możesz o sobie mówić dowolnie,
Lecz nigdy nie mów do zagłuszania....



I tak jeszcze kilka kartek, notatek, wpisów.. ..
I jak ja mam zejść później na ziemię i spokojnie sprzątać, kiedy dusza  rozżalona pyta:

Co się stało ze mną, bosą?
Gdzie podziałam wstążki swoje?
Wiatr we włosach mi nie szumi.
Gdzie są moje niepokoje?

tu i teraz

tu i teraz