Nie było mnie tutaj dość długo...
Zakładałam bloga w imię buntu przeciwko pędzącemu światu, przeciwko praktycznemu sposobowi życia. Po częstotliwości mojego bywania tutaj widać jak często przegrywam...
Dzisiaj wracam myślami wstecz, do postu, który mam tu nieskończony w schowku , i który noszę w sercu od jakiś trzech tygodni:
Pokaż mi swoich przyjaciół, a powiem Ci kim jesteś.
Wyznaję tę zasadę z dumą i spokojem:)
Sylwię znam kupę lat, "ukradłam" ją mojej siostrze zaraz potem jak przyprowadziła ją do naszego domu. Nie oddam za nic na świecie, tak jak zresztą kilku jeszcze innych osób.
Czerpię z moich przyjaciół ile tylko mogę, czerpię mądrość, dobroć, dowcip, kobiecość, uczę się życia.
W Sylwii zawsze obserwowałam silną kobietę. Od zawsze miała ją w dłoniach, spojrzeniu i sposobie mówienia, poruszania się. Spędzałyśmy kiedyś mnóstwo czasu razem, rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się i płakałyśmy razem.
Kiedy świat wali mi sie na głowę marzę, żeby mieć jej spokój, siłę i cierpliwość. Kiedy świat wali mi się na głowę Sylwia jest zawsze blisko.
Jako młoda dziewczyna zazdrościłam jej sposobu w jaki patrzyli na nią faceci...Zawsze lojalna zasadom i przyjaciołom. Moja Sylwia.
Ponad trzy tygodnie temu przełamałam swój lęk, spakowałam Merrcię i ruszyłysmy w drogę do Inowrocławia. Biorąc pod uwagę moje umiejętności jako kierowcy i raczej żadne doświadczenie na dalekich trasach poszło świetnie. Jestem z siebie dumna. Sylwia też chyba była:)
Mieszkanie moich przyjaciół to oaza spokoju, łagodności i jasności:
To taki dom, gdzie rzekomo "nieartystyczne" dusze stworzyły magiczną przystań dla siebie, swoich myśli i swojej miłości...
Nie ma tu rzeczy przypadkowych i nawet to co przypadkowe swą przypadkowość traci w zanurzone w całości.
Gdzieniegdzie nawet kawałki mnie:)
Przebyłyśmy z Merrcią długą drogę, a od progu powitał nas zapach sernika. Upiekła go Sylwia, która podobno nie ma talentu w tej dziedzinie.
Zreszta podobnie jest z jej gotowaniem. Mówi, że słabo...A na obied: pyszna karkówka z opiekanymi ziemniaczkami. Ja zdeklarowana wegetarianka zjadłam, aż mi się uszy trzęsły.
Może taka ze mnie wegetarianka jak z Sylwii słaba kucharka:)
A moja Merrcia jak się czuła "w gościach"?
Chyba nie muszę pisać:
Królowa jest tylko jedna!
A po obiadku spacer.
Inowrocławskie Solanki.
Maciej, o co chodziło z tymi solankami?
yy...
A nie, nie. Wiem, ale może nie będę pisała, bo coś poknocę i będzie obciach.
W każdym bądź razie było tam cudnie i rzeźko, w ten upalny wrześniowy dzień.
A tematów nie było końca.
Nadszedł wieczór.
Kolacja.
Świece
i winko.
Błogo.
Poranek obudził nas Słońcem:)
Pobyłyśmy jeszcze z Merrcią kilka godzin, a potem w drogę powrotną do domu, tak ktoś przecież na nas czekał stęskniony:)
Ps. S.i M. przepraszam, że ukradłam im trochę prywatności, mam nadzieję, że nie wykorzystają ustawy o ochronie danych osobowych:)
Pieska to masz przeuroczego ;) Piękny blog i wspaniałe zdjęcia, opisy - fotografie robisz cudowne :) Dodałam Cię do obserwowanych i zapowiadam powroty w Twoje progi ;) Miło mi, że do Ciebie trafiłam oraz zapraszam Cię równie ciepło i serdecznie do siebie na bloga :)
OdpowiedzUsuń