niedziela, 23 października 2011

Pokaż mi swoich przyjaciół...

Nie było mnie.
Nie było mnie tutaj dość długo...
Zakładałam bloga w imię buntu przeciwko pędzącemu światu, przeciwko praktycznemu sposobowi życia. Po częstotliwości mojego bywania tutaj widać jak często przegrywam...

Dzisiaj wracam myślami wstecz, do postu, który mam tu nieskończony w schowku , i który noszę w sercu od  jakiś trzech tygodni:

Pokaż mi swoich przyjaciół, a powiem Ci kim jesteś.

Wyznaję tę zasadę z dumą i spokojem:)

Sylwię znam kupę lat, "ukradłam" ją mojej siostrze zaraz potem jak przyprowadziła ją do naszego domu. Nie oddam za nic na świecie, tak jak zresztą kilku jeszcze innych osób.
Czerpię z moich przyjaciół ile tylko mogę, czerpię mądrość, dobroć, dowcip, kobiecość, uczę się życia.

W Sylwii zawsze obserwowałam silną kobietę. Od zawsze miała ją w dłoniach, spojrzeniu i sposobie mówienia, poruszania się. Spędzałyśmy kiedyś mnóstwo czasu razem, rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się i płakałyśmy razem.
Kiedy świat wali mi sie na głowę marzę, żeby mieć jej spokój, siłę i cierpliwość. Kiedy świat wali mi się na głowę Sylwia jest zawsze blisko.
Jako młoda dziewczyna zazdrościłam jej sposobu w jaki patrzyli na nią faceci...Zawsze lojalna zasadom i przyjaciołom. Moja Sylwia.

Ponad trzy tygodnie temu przełamałam swój lęk, spakowałam Merrcię i ruszyłysmy w drogę do Inowrocławia. Biorąc pod uwagę moje umiejętności jako kierowcy i raczej żadne doświadczenie na dalekich trasach poszło świetnie. Jestem z siebie dumna. Sylwia też chyba była:)

Mieszkanie moich przyjaciół to oaza spokoju, łagodności i jasności:




To taki dom, gdzie rzekomo "nieartystyczne" dusze stworzyły magiczną przystań dla siebie, swoich myśli i swojej miłości...




Nie ma tu rzeczy przypadkowych i nawet to co przypadkowe swą przypadkowość traci w zanurzone w całości.


















Gdzieniegdzie nawet kawałki mnie:)








Przebyłyśmy z Merrcią długą drogę, a od progu powitał nas zapach sernika. Upiekła go Sylwia, która podobno nie ma talentu w tej dziedzinie.



Zreszta podobnie jest z jej gotowaniem. Mówi, że słabo...A na obied: pyszna karkówka z opiekanymi ziemniaczkami. Ja zdeklarowana wegetarianka zjadłam, aż mi się uszy trzęsły.
Może taka ze mnie wegetarianka jak z Sylwii słaba kucharka:)



A moja Merrcia jak się czuła "w gościach"?
Chyba nie muszę pisać:




Królowa jest tylko jedna!


A po obiadku spacer.
Inowrocławskie Solanki.
Maciej, o co chodziło z tymi solankami?
yy...

A nie, nie. Wiem, ale może nie będę pisała, bo coś poknocę i będzie obciach.



W każdym bądź razie było tam cudnie i rzeźko, w ten upalny wrześniowy dzień.







A tematów nie było końca.





Nadszedł wieczór.



Kolacja.




Świece


i winko.
Błogo.



Poranek obudził nas Słońcem:)










Pobyłyśmy jeszcze z Merrcią kilka godzin, a potem w drogę powrotną do domu, tak ktoś przecież na nas czekał stęskniony:)


Ps. S.i M. przepraszam, że ukradłam im trochę prywatności, mam nadzieję, że nie wykorzystają ustawy o ochronie danych osobowych:)


tu i teraz

tu i teraz