czwartek, 29 grudnia 2011

Pożar dobroci...

Jeszcze czuję zapach Świąt, jeszcze nie chcę łapać przyziemnego rytmu. Pomalutku, spokojniutko wejść w Nowy Rok. Rozgladać się, nie przegapić tego co ważne...
Ze Starego Roku zabrać bagaż doświadczeń, mądre wnioski, młodość i nadzieję.
Nie ogladać się za niespełnionymi planami i marzeniami, opuścić smutki i niewiadome...Iść, wyprostowanym, dumnym ...równo oddychać...

A moje Świeta były wyjątkowe, bo w ogóle były...
W trakcie przygotowań do nich spotkał nas pożar...Tak pożar w domu.
Zatrzymał nas na chwilę, wstrząsnął, zabrał wszystkie piękne ozdoby świąteczne zbierane przez lata...i dał do myślenia...

Po raz kolejny w życiu poczułam ludzkie piękno i dobroć.

Starsza Pani, która uratowała nasz dom wzywając straż sprawiła, że straty okazały się najmniejsze jakie w podobnej sytuacji mogą być...A ludzie wokół nas gotowi do pomocy i pomoc niosący...O Boże, niewiarygodni...Jeszcze na myśl o tym wzruszenie ściska mi gardło...
Moja S. na kolanach szorowała podłogę, którą wcześniej nasz kochany Sołtys też na kolanach ratował przed zalaniem...Chłopaki na strychu w zimnie łatali dziury w dachu i nikt nie narzekał na trudne warunki...
Kiedy wiadomość o pożarze się rozniosła pojawiali się ludzie, jak Anioły, żeby zapytać, żeby pomóc...

Później wszystko pomału wracało do normy i mamy nasz dom.:)




A Święta przyszły i tak:


Z pracy przywiozłam torbę pełną ozdób świątecznych. Takich mam kochanych ludzi w pracy.


Kasiorkowe cuda - zawsze niezastąpione.


Prezent od szwagierki :)


...i wszystko jak gdyby nigdy nic....




I coś od naszej cudownej rodzinki S. 






I tak nie te wszystkie ozdoby, ale ludzie sprawili, że Duch Bożego Narodzenia przyszedł do naszego domu.


Z takimi ludźmi wokół  nic nam nie straszne...możemy spać spokojnie:)







tu i teraz

tu i teraz