niedziela, 29 stycznia 2012

od serca...

Nie lubię międzyczasia. Buntuję się i frustruje kiedy muszę robić coś równocześnie robiąc coś innego...
Wolę kiedy mogę oddać się wykonywanej czynności cała. Kiedy robię obiad, albo piekę ciasto lubię mieć tzw. święty spokój i delektować się chwilą...
Jak często mogę sobie na to pozwolić??? Nie często. Zdaję sobie sprawę, że to pragnienie w dzisiejszych, zabieganych czasach podziela ze mną wiele osób, i że żadnej Ameryki tu nie odkryłam.... A kobiety, które wychowują dzieci myślą: "...co ty możesz wiedzieć o braku świętego spokoju...:))  Rozumiem i wierzę, że mój niedostatek świętego spokoju, a ich to zupełnie dwa różne niedostatki:) Dlatego dla nich czapki z głów! Zwłaszcza tych, które umieją o tym mówić, czasem ponarzakać,  nie udają nadludzi o czterech parach rąk, dwóch głowach, kosmicznej sile i niekończących się pokładach radości i szcześcia....
W pracy z konieczności opanowałam umiejętnośc bycia w kilku miejscach i myślenia o kilku rzeczach na raz. Godzę się z tym, nie tupię nogami, koncentruję na maksa i do przodu...
W domu zaś staram się choć raz na jakiś czas zafundować sobie godzin kilka na jedną jedyną rzecz ...
Włączam muzykę, ukrywam się na przykład w pracowni i na przykład robię coś dla mojej S., na urodziny:)


Kolorystycznie dobieram materiały, zakładając sobie, że będą w guście S., szukam koronek i dodatków...

Kółka do karnisz..., w końcu coś z nimi wymyślę, inspirują mnie od jakiegoś czasu....


"Plotę" wianek z gazety...


...owijam materiałem...


wycinam serca...


niezastąpionym klejem " na gorąco" przyklejam koroneczne...


I gotowe!


Zawieszka z żabką świetnie zdaje egzamin:)


Potem rodzą się serca:


...a wszystko można łączyć do woli....







Cała gromadka.


Tuż przed zapakowaniem:)






Jeszcze jedna możliwość umieszczenia ozdoby dzięki żabce:)




No i hyc do paczki.
 Z samego ranka na pocztę, żeby dotarły na czas...

 Dotarły!:)))


środa, 18 stycznia 2012

Ciepło, cieplej...

Pobyt w Katalonii naładował moje baterie słoneczne. Przywiozłam do domu spory zapas promieni słonecznych i ciepła w sercu.



Widoki z autokaru.




Mimo, iż temperatura powietrza na zewnątrz niewiele był wyższa od tej, która była w Polsce, niekończące się Słońce sprawiało, że odczuwalna temperatura była w sam raz do zwiedzania i podziwiania widoków.
Nasz - polski- i tak już wydłużony dzień przegrywa nadal z dniem katalońskim. Słońce zachodzi tu tak z dwie godziny później. 



I nawet jeśli było chłodno to światło słoneczne i w nim skąpane piękne widoki rekompensowały każde niedogodności...






...nawet jak ktoś rezolutnie wybrał się na całodzienne zwiedzanie w butach na wysokim obcasie:))






Camp Nou. Tu podobno nie wypadało nie być...


Uliczki Barcelony o zmroku.




Poble Espanyol.


Spacery uliczkami Barcelony, nawet jeśli bardzo już bolały nogi:)), i Słońce chyliło się ku zachodowi były pełne nieopisanej magii.
Spacerować po takich miejscach w dobrym towarzystwie, z własnym mężczyzną przy boku...cudowne. Bycie we dwoje nawet w tłumie ludzi smakuje wtedy wyjątkowo. I jeśli jeszcze czuje się bliskość, troskę i radość z bycia razem nic więcej już nie potrzeba...


Ostatni dzień.Wzgórze Montserrat.







Benedyktyński klasztor Montserrat.






Czasem trzeba zmienić perspektywę, żeby poczuci, zobaczyć to co gubi się w codziennym zgiełku. 
Czasem trzeba wybrać się w drogę, żeby znaleźć swoje myśli i znów usłyszeć kołatanie serca...
Potem już tylko trzeba pielęgnować w sobie zgromadzone ciepło i pilnować, żeby chłód nie powrócił...
A jeśli tak się stanie, trzeba znów wyruszyć w drogę...Dokąd???
            Życie samo podpowie.






Salvador Dali

Udało nam się na chwilę wyskoczyć z "pędzącego pociągu" i przenieść do świata pięknych domów, Słońca, smaków, namiętnego Flamenco i Salvadora Dali.

Tak, tak. Byliśmy w słonecznej Hiszpanii, a właściwie Katalonii.
Katalonia to region Hiszpanii, który od wielu lat dąży do swojej autonomii, posługuje się własnym językiem
i podkreśla na każdym kroku swoją odrębność od państwa hiszpańskiego. Podobno ( tak mówiła nasza pani przewodnik),  żaden Katalończyk nie pozwoli  nazwać się Hiszpanem.W szkołach, urzędach, uniwersytetach obowiązującym językiem jest kataloński. FC Barcelona to największa duma Katalończyków, a same miasto Barcelona to prawdopodobnie przyszła stolica Katalonii. ( wcześniej wspomniana pani Maria (przewodnik) mieszkająca od 15 lat właśnie w tym regionie jest przekonana, że odłączenie się Katalonii od reszty kraju jest tylko kwestią czasu).

Pierwszego dnia naszego pobytu odwiedziliśmy miasto Figuares w prowincji Girona. Dom rodzinny i miejsce śmierci Salvadora Dali.
Mieliśmy niebywałą przyjemność,  zwiedzić Teatro Museo Dali, którego sam twórca był pomysłodawcą i projektantem.

Dla mnie to była uczta dla duszy, a nieocenione i barwne opisy pani Marii potęgowały tylko doznanie ze "spotkania " z człowiekiem genialnym.



Jak większość wielkich artystów tego świata Dali był człowiekiem nietuzinkowym.
Jego biografia obfituje w skandale kulturalne i obyczajowe, a sam artysta zanurzony we własnym świecie zdawał się być pochłonięty dogłębnie we własnych przeżyciach emocjonalnych.

Tak sam mówił o sobie:

"Jedyna różnica między mną a szaleńcem jest taka, że ja nie jestem szalony."




 

Na wzór słynnych oskarów, stworzył swoje własne, które przyznawał według własnego uznania...



Fascynowała go teoria Freuda, o ukrytych w naszych głowach szufladkach podświadomości...



Jak większość twórców i on miał swoją muzę. Jego żona, z pochodzenia Rosjanka, o pseudonimie Gala, wspierała go,motywowała, a przede wszystkim dbała, aby dzieła męża znane były na całym świecie i osiągały jak najwyższe ceny .
Gala jest bohaterką wielu obrazów artysty. W sposób symboliczny artysta pokazuje jak ważną rolę odegrała w jego życiu.

"Mężczyzna ma dwie słabości: skromność oraz kobiety.

Skromność w rzeczy samej nie jest moją specjalnością."






„Naga Gala obserwująca morze, które z odległości 20 metrów zmienia się w portret Abrahama Lincolna",

Należy dokładnie przyjrzeć się z daleka i z bliska.



Twórczość Dalego jest bardzo symboliczna, nie ma tu elementów przypadkowych, każda kreska, każdy przedmiot ma swoje osobne znaczenie a zarazem doskonale tworzy szerszą historię.





Na wielu obrazach pojawia się motyw chłopca. To sam Dali w dzieciństwie obserwujący swoją przyszłość.


Róża - symbol Katalonii.


Wszechobecna Gala.










...i znów postać małego chłopca.


Freudowskie szuflady.





Autoportret.





Najsłynniejsze dzieło "Uporczywość pamięci".


Dali był również projektantem przedmiotów z kosztownych kruszców.


Serce, z wmontowanym mechanizmem, oglądane na żywo sprawia wrażenie żywego, bijącego w piersi człowieka - NIESAMOWITE.




Długo jeszcze emocje po tej wizycie tłukły się w moim sercu i głowie. Dzieła tego Katalończyka zachwycają, bulwersują , przerażają i wzruszają zarazem. Nie wiem czy powiesiłabym sobie jego obraz w domu, ale z chęcią jeszcze raz pospacerowałabym po  Teatro Museo Dali. 
 Czuje jakąś bliskość z każdym takim wariatem:))






tu i teraz

tu i teraz