Po drugiej stronie mojego płotu gwarno, chyba wesoło - tętni życie...
A ja tam spoglądam i przeszywa mnie pustka...
Ciągle nie wierzę, że moi sąsiedzi już tam nie mieszkają...
Nie wiem co zmusza ludzi, żeby opuścić miejsce, które się kocha, nie wiem i to chyba nie moja sprawa...
Witam nowych, pewnie wspaniałych sąsiadów, ale trochę mnie drażni, że łażą po podwórku Andrzeja, że karmią jego wystraszonego nową sytuacją psa...Czy będą szanować las, który posadził i kochać kotkę pani Ewy tak jak ona??? Nie wiem.
Dom, to ludzie. Powtarzam te słowa bez końca. Dom to ludzie, a nie przedmioty. Ludzie, którzy w nim mieszkają i ci których się do niego zaprasza, na których się czeka i dla których parzy się kawę.
Dom to sąsiad, który krzyczy radośnie: "Julita mamy wiosnę!!!!"
Dom to sąsiadka, która obdarowuje nas wiaderkiem ogórków, albo pękiem tulipanów.

Zamieniamy dziś rozmowy przy kawie, na rozmowy o kawie, filiżankach, butach, drutach i krzesłach. Spojrzenie w oczy tak nas krępuje, że już dawno się tego oduczyliśmy... Wrażliwość już dawno przegrała z praktycznością. Nazywamy szczęściem stan posiadania, a nie stan ducha...
A potem nagle brakuje nam sąsiada, który ma to wszystko głęboko w poważaniu.
A potem nagle brakuje nam sąsiada, który ma to wszystko głęboko w poważaniu.
Nie pożegnaliśmy się....Nie umieliśmy...Nie chcieliśmy.
"Przecież nie raz się jeszcze zobaczymy" - powiedział Andrzej nie podnosząc wzroku z ziemi.
Dobrze,że go nie podniósł, bo wtedy i on i ja i pewnie Dawid, nie umielibyśmy już dłużej udawać...