środa, 24 sierpnia 2011

sztuka latania

- Julciu co chciałabyś dostać na urodzinki?- zapytałam moją prawie siedmioletnią siostrzenicę, między jedną serią całusków, a drugą.
- Obojętnie - odpowiedziała, siedząc na moich kolanach, rozbawiona blondyneczka.
- Ale może jednak jest coś co chciałabyś dostać?- drążyłam temat, mając nadzieję uzyskać jakąś podpowiedź przed zakupieniem urodzinowej niespodzianki.
- Z wszystkiego będę się cieszyła - powiedziała Julcia, potwierdzając to o czym wiedziałam. Ona na pewno z wszystkiego będzie się cieszyła. Dzieci mojej siostry: Julcia i Karolek, nieskażone są "metkowym obłędem", cieszą się z każdej otrzymanej pierdółki, sprawijąc tym niebyławła radość  darczyńcy.  Dziadek Janek, czyli mój ojciec, słynie ze zbierania wszelkich klamotów, głównie tych niepotrzebnych nikomu i nigdzie poza nim samym...Dzieci Moniki z każdych odwiedzin u dziadka wracają pełne szczęścia i oczywiście prezentów, które są powodem rozterek mojej siostry ( zresztą uzasadnionych), co zrobić, żeby dzieciom nie odbierać ich radości, ale jednocześnie nie zaśmiecać ich pokoi?
Ja nauczona doświadczeniem, ale też posiadająca resztki dziecka w sobie chciałam kupić Julci coś praktycznego, a zarazem takiego co sprawi jej radość.
Drążyłm więc temat prezentu dalej:
- Julciu, może jednak masz jakieś marzenie?
- Marzenie? - powtórzyła Julcia, a na jej twarzy pojawiła się zaduma.
- Tak ciociu - powiedziała po chwili - Ale ono się nie spełni- dodała wyraźnie smutna mała księżniczka.
- Jak to? Powiedz mi co to za marzenie, a na pewno coś zaradzimy- odpowiedziałam szybko, będąc pewna, że ja ze świata dorosłych jestem w stanie spełnić każde, prawie każde dziecięce marzenie.
- Ciociu ja chciałabym latać.- odpowiedziała Julcia pełna powagi.
Zamilkłam.
-Hmm. To faktycznie trudne do spełnienia - powiedzałam już zrezygnowana.
Jednak po chwili zadumy nadal trzymając Julcię w swoich objęciach przpomniałam sobie, że jako dziecko często śniłam, że latam. Pamiętam nawet technikę podrywania się do lotu: najpierw musiałam się rozbiec, ostatnie trzy kroki musiały być bardzo duże, a potem hop i leciałam. Ten sen powracał do mnie regularnie. Kiedy nikt nie widział, na jawie ćwiczyłam procedurę wzbijania się do lotu. Ale wtedy to już nie działało.
Opowiedziałam to Julci i powiedziałam, że może i jej to się kiedyś przyśni i wtedy poczuje jak to jest unosić się nad światem. A ona mi na to, że to już jej się śni, i że dokładnie w ten sam sposób zrywa się do lotu....NIESAMOWITE. Potem jeszcze chwilkę siedziałysmy w zadumie, każda we własych obłokach latając...
Całe życie zbieramy nowe doświadczena, uczymy się gotować, prasować, mówić obcymi jęzkami, prowadzić samochód, ale między tym wszystkim, tracimy coś bezpowrotnie. Tracimy umiejętność latania :)


Wbrew pozorom w tamto słoneczne popołudnie znalazłam odpowiedź na moje pytanie: jak sprawić dziecku radość. Należy złapać je za rękę, zrobić wspólny rozbieg ( ostatnie trzy kroki muszą być bardzo duże), a potem należy odbić się od Ziemi i razem polecieć....






3 komentarze:

  1. to faktycznie zadziwiające, że w dorosłym życiu już nigdy mi się to nie przyśniło... chyba stajemy się przyziemnymi realistami (?)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny , mądry, ciepły post. Stop...kiedy ja ostatnio śniłam, że latam ? Ostatnio tylko czytałam o lataniu we śnie w wierszu Marii Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej. Anna

    OdpowiedzUsuń
  3. A mnie się czasem jeszcze śni, że latam, ale coraz ciężej przychodzi mi "startowanie", te ostatnie trzy długie kroki... Pięknie u Pani. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wpis, dziękuję, że tu jesteś.

tu i teraz

tu i teraz