poniedziałek, 21 listopada 2011

Osiecka jest zawsze blisko.

Agnieszka Osiecka wiedziała  o życiu wszystko.
Tysiące tekstów, które napisała dowodzą nieprzerwanie, że dotykała życia jak mało kto i jak mało kto
o życiu prawo miała pisać. Ci którzy troszkę interesowali się jej biografią wiedzą, że to "dotykanie życia" miało swoją, bardzo wysoką cenę...

Moja miłość do tekstów Osieckiej zaczęła się 1997r. (zdawałam wtedy maturę:).
W TVP koncert "Zielono mi" pamięci Agnieszki Osieckiej.
Im jestem starsza, dojrzalsza, tym więcej piosenek, które napisała do mnie przemawia. Tym więcej zdań, mądrości doświadczam na własnej skórze.

22 lipca 2007r.  za Osiecką napisałam w moim notaniku:

"I tylko taką mnie ścieżką poprowadź, gdzie śmieją się śmiechy w ciemności, i gdzie muzyka gra.
Nie daj mi Boże, broń Boże skosztować tak zwanej życiowej mądrości.
Dopóki życie trwa, póki życie trwa".

Kilka godzin później życie runęło mi na głowę. Okazało się, że zaklęcie nie działa. Tyle dostaniemy "życiowej mądrości" ile nam to przewidziane.
Minęły cztery lata: wszystko ucichło, wyspokojniało w moim życiu, została  "życiowa mądrość" .
Jest jednak takie życie, które od tamtej chwili nie wróciło do normy, ale chwała Bogu jest.
W tamte dni zrozumiełam jak blisko jest umieranie, że w każdej chwili "sucha kostucha, ta Miss Wikidajło" może " wyłączyć nam prąd w środku dnia"...Trzeba, więc kochać życie i nie marnować.

"Raz mamy bal".

Jest wiele tekstów Osieckiej, które przebiegają mi przez głowę ilekroć doświadczam tego, co chciała przez nie przekazać. Niedawno jeden brzmiał mi dość intensywnie:

" Bo taki, co kochać nie umie - przegra choć wszystko rozumie..."

Wracaliśmy z Dawidem z obiadu " na mieście":) w słoneczną niedzielę, alejką przy pobliskim jeziorze. Zauważyliśmy człowieka, który siedzał na ławce, a zaraz potem z niej spadł, podniósł się i znów spadał, był po prostu pijany. Brudny, zaniedbany i przeraźliwie smutny.
To był mój ojciec.
Człowiek, na którego głos kiedyś drżała, którego bardzo chciałam kochać, ale  nienawidziłam...
Zabraliśmy go do samochodu razem  z  reklamówką, której nie pozwalał sobie wyrwać z ręki. Miał w niej wszystko to co przynosi mu dziś szczęście, przynajmniej on był o tym przekonany.
Wódka, pół bochenka chleba, keczup i kubeczki plastikowe- w niedzielne popołudnie - substytut domu, rodziny i ciepła...
Zawieźliśmy go do domu. Jak się później okazało ojciec nie pamiętał całej tej sytuacji, ani naszego spotkania...

Postanowiliśmy z Moniką i Grześkiem mu pomóc.
Zgotował nam kiedyś piekło na Ziemi, ale dziś wygrana  leżała po naszej stronie. Bo staneliśmy zupełnie
z boku tamtych wydarzeń i krzywd. Spojrzeliśmy na człowieka, który przegrał wszystko...
Uruchomiliśmy znajomości i w trybie pilnym załatwiliśmy ojcu  "detoks" i ośrodek odwykowy...
Jednak nie udało się. Pacjent musi wyrazić zgodę. Nie wyraził....

Kiedy tłumaczyłyśmy ojcu z Moniką jak bardzo potrzebuje pomocy, jak w złym kierunku zmierza, przez chwile spojrzałam w siebie: nie bałam się go, nie nienawidziłam, nie drżały mi ręce.
"Jak dobrze, jak dobrze" - pomyślałam i spojrzałam na niego : małego, starego człowieka, który przegrał wszystko, bo przegrał miłość własych dzieci. Została mu teraz tylko ich litość...

"Bóg cię pokarze swą nieczułością za to, żeś gardził ludzką miłością."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wpis, dziękuję, że tu jesteś.

tu i teraz

tu i teraz