niedziela, 30 listopada 2014

ADOPCJA- mój Broad Peak

W sierpniu ubiegłego roku wyruszyliśmy w drogę.
Formalności, badania psychologiczne, szkolenia. A potem, 9 lipca 2014 r. pozytywna kwalifikacja.
Wszystko to było do przejścia, do przeżycia. Najtrudniejszą drogę pokonywaliśmy we własnych wnętrzach, we własnych głowach i sercach. Moje myślenie o adopcji przed szkoleniem, a po nim zmieniło się -  może nie o 180 stopni, ale o jakieś 90 na pewno.
Czy się baliśmy ? Czy chcieliśmy zawrócić? Tak, baliśmy się, ale nigdy nie chcieliśmy zawrócić.
Ja kilka razy zwątpiłam - ale nie w drogę, którą obraliśmy.  Zwątpiłam w siebie... Na szczęście mam zawsze blisko ludzi, którzy nigdy we mnie nie wątpią...
Podnosiłam się, ocierałam łzy. " Idę", " Dam radę" - szeptałam w duchu. "Przecież idę po swoje Dzieci."
Broad Peak zdobyty.
Siedzimy na samiutkim szczycie i czekamy na nasze Dzieci.

Raz już nam się zdawało, że słyszymy Ich głosy.  Zerwaliśmy się do biegu - na spotkanie z Nimi.
Ale to nie były nasze Dzieci... To wiatr na szczycie boleśnie sprawdzał naszą czujność.

Kiedy już przyjdą, kiedy już Je poznamy -Weźmiemy  Je na ręce i bardzo powolutku, bardzo ostrożnie,  cierpliwie i spokojnie zaczniemy schodzić ze szczytu.. I wtedy nie będzie nam już wolno zwątpić w siebie ... Na rękach będziemy nieśli nasze Dzieci. Pewnie dużo bardziej zmęczone i przestraszone  niż my... Będziemy musieli bezpiecznie wrócić z nimi do ICH  domu.




Chciałam pisać osobnego bloga o naszej drodze adopcyjnej. Zrezygnowałam z dwóch powodów: pierwszy, prozaiczny - ciągle brakuje mi czasu. A drugi to ten, że postanowiłam zawsze pisać szczerze. A kłębią się we mnie czasem takie emocje i myśli, których sama w sobie nie akceptuję, więc jak mogłabym liczyć, że zaakceptuje je Ktoś czytający mnie tutaj? Może jak to już przejdę , jak dojrzeję i się sama rozgrzeszę...? Na razie tu będę pisała. Tyle ile potrafię, ile czuję, że mogę.
Dziękuję za Waszą obecność.


Tego Anioła wysłaliśmy do naszego Ośrodka Adopcyjnego w sierpniu - ma pomóc odnaleźć nasze Dzieci.



Julita.

6 komentarzy:

  1. Nawet nie potrafię wyobrazić sobie tych emocji, które Wam towarzyszą. Po tym wpisie uświadomiłam sobie, też to, jakie to będzie trudne dla dzieci. Ale wiem, że znajdą wspaniały dom. Trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Kasiu za te słowa.Skupiam się ciągle na własnych emocjach...Ale co się będzie działo w tych małych główkach i serduszkach..? Mam nadzieję, że szybko znajdą spokój w SWOIM domu:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem co napisać,żeby to miało ręce i nogi ,żeby za sentymentalnie nie brzmiał- popłakałam się czytając Twojego posta - jest tam tyle wiary,nadziei i delikatności,że musi się udać.Po prostu musi i koniec kropka pl (jak zwykł kończyć zdanie swego czasu nasz młodszy ;-) )!!!! Trzymam za Was wszystkich kciuki bardzo! I podziwiam z uśmiechem i zaciśniętymi kciukami :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za kciuki, dobre słowo i... łzy. Dobra energia nie zna granic, ani odległości - poczułam ją własnie. Dziękuję. Pozdrawiam Was i Chłopaków:))

      Usuń
  4. Podjęliście wspaniałą ale i bardzo trudną decyzję..ja wierzę, że słuszną:) Życzę Wam z całego serca, abyście jak najszybciej odnaleźli swoje dzieci bo one na pewno gdzieś są i na Was czakają, tak samo mocno jak Wy na Nie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach Aga, nie chce nawet myśleć, gdzie teraz nasze dzieci są i jak bardzo nas potrzebują... Dziękuję za ciepłe słowa i, że tutaj jesteś. Pozdrawiam cieplutko :))

      Usuń

Dziękuję za wpis, dziękuję, że tu jesteś.

tu i teraz

tu i teraz